pismo poświęcone studiom queer

komentarz #5: Marzena Lizurej


Queerujący podmiot lesbijski w walce o nierozmycie
Piętnaście lat temu napisałam wiersz zaczynający się od słów:

Lesbijki
To słowo kłuło w usta
Naszymi pocałunkami

Wydawało mi się wtedy odważne to, że użyłam będącego tabu słowa na L. Bo w dyskursie publicznym to słowo się nie pojawiało. Nie pojawiały się również obrazy miłości między kobietami, które można by traktować poważnie. Nawet w osobistych doświadczeniach związek lesbijski zastępowano słowem przyjaźń - było ono bezpieczne i stanowiło pewne continuum[1] relacji między kobietami, odsuwając nienormatywną seksualność, rozumianą wtedy jako zboczenie lub w najlepszym wypadku perwersję, na dalszy plan.
Momentem emancypacyjnym dla polskich lesbijek, a przynajmniej dla mnie osobiście, było pojawienie się w 1996 r. OLA Archiwum (Ogólnopolskiego Lesbijskiego Archiwum Feministycznego). Wprawdzie już wcześniej istniały mniej lub bardziej formalne grupy lesbijek, ale były one elitarne, zakonspirowane, niełatwo było do nich dotrzeć ani dowiedzieć się o ich istnieniu. Dziewczyny związane z OLA Archiwum, zwłaszcza jego szefowa Olga Stefaniuk, głośno informowały o swoim istnieniu i organizowały liczne otwarte działania (obok gromadzenia książek i filmów dotyczących ruchu feministycznego i LGBT ogłaszały konkursy fotograficzne, warsztaty lesbian studies, spotkania lesbijek po czterdziestce, prowadziły działalność wydawniczą). Uczestniczyły również jako lesbijki w różnych feministycznych działaniach. OLA Archiwum w latach 1997-2001 wydawało feministyczne czasopismo lesbijskie Furia Pierwsza, w którym między innymi pojawiły się przetłumaczone na polski najważniejsze manifesty lesbianizmu. Motto Furii Pierwszej brzmiało:
Ilekroć mowa o kobietach i ich prawach, nigdy o lesbijkach.

Ilekroć mowa o lesbijkach, tylekroć są one przedstawiana skrajnie stereotypowo lub co najwyżej "pobłażliwie".
Ilekroć mowa o lesbijkach, tylekroć oburzenia i "współczucia".
Ilekroć mowa o lesbijkach, nigdy o lesbianizmie.
Ilekroć mowa o feminizmie, nigdy o feminizmie lesbijskim...
W roku 2009 "Furia" została reaktywowana (już przez inny zespół redakcyjny). Zastanawiałam się, czy też będzie miała to samo motto. Ale nie ma. Czy to znaczy, że sytuacja lesbijek w dyskursie i postrzeganiu społecznym znacznie się zmieniła? Nie sądzę. Słowo na L. czasami pojawia się w dyskursie publicznym, ale nie tak znowu często.

W pierwszym numerze nowej Furii opublikowany został tekst naczelnej Anny Laszuk oskarżający queer theory, która w InterAliach reprezentujemy, o rozmycie podmiotu lesbijskiego. To nie pierwszy taki zarzut stawiany Butler i całej teorii. I nie pomaga tłumaczenie, że chociaż w przypadku tożsamości niektóre osoby esencjalistyczny i jednoznaczny sposób określania siebie uważają za opresyjny, często w sytuacji politycznej używają takich etykiet. Tak było chociażby w przypadku Porozumienia Lesbijek[2]. Za wyborem takiej właśnie nazwy jako najbardziej dywersyjnej społecznie głosowały również osoby, które same określają siebie jako biseksualistki lub queer. Tożsamość queerowa (słowo niezrozumiałe w polskim kontekście językowym) rozmywa nie tylko podmiot homoseksualny (wyklęty społecznie i domagający się praw), rozmywa również podmiot kobiecy (nie mniej dyskryminowany i nie mniej walczący). Żeńskie tożsamości często odczuwają w dyskursie queer tę samą dominację, przeciwko której queer się ustawiał - dominację białych, zdrowych gejów z klasy średniej. Nie tylko media, ale i cały dyskurs publiczny (często również naukowy) bardzo łatwo robi uogólnienie, wedle którego
queer = LGBT = geje i lesbijki = geje.

Kobiecy podmiot okazuje się niewidoczny, bo widoczny nigdy tak naprawdę nie był. Tożsamość lesbijska staje się więc "koniecznym błędem"[3]. Mizoginia i wykluczenie kobiet ze sfery publicznej są obecne również w ruch LGBT. I nie chodzi o to, że kobiety w organizacjach nie są dopuszczane do pracy i tylko parzą kawę. Wbrew pozorom to one najbardziej się udzielają. Są w zarządach organizacji, organizują marsze i festiwale, wydają czasopisma. Wszędzie zwycięża jednak patriarchat w swojej squeerowanej formie. Wydaje się, że to mężczyźni[4] mają większe parcie na szkło i to oni stają się reprezentantami ruchu.

Oczywiście kobiety, które tak łatwo oddają władzę, nie są bez winy, ale moim zdaniem, problem polega na tym, że gejom jako grupie brakuje świadomości genderowej i chęci identyfikacji również z lesbijkami. Wprawdzie zdają sobie sprawę ze wspólnego wykluczenia, ale łatwo ulegają przekonaniu, że lesbijkom jest łatwiej[5] więc są na marginesie ruchu walczącego o prawa seksualnych odmieńców.
Symptomatycznym przykładem tego typu wykluczenia wewnątrz ruchu niech będzie powieść Bartosza Żurawieckiego "Trzech panów w łóżku nie licząc kota"[6]. Jej autor nie odżegnuje się od koneksji z ruchem LGBT. W powieści nie pojawia się jednak ani jedna lesbijka. I nie chodzi mi o to, że nie jest pierwszo- czy drugoplanową bohaterką, nie pojawia się nawet jako epizod, jako tło, wcale. Jest tam scena, gdy główny bohater idzie na spotkanie nowo powstałej organizacji gejów i lesbijek i na tym spotkaniu nie ma ani jednej lesbijki. Bohaterowie nie znają lesbijek, nie spotykają ich, nie widzą. Co ciekawe, jedną z narracji jest głos kobiety ujawniającej heteroseksualne fascynacje. Moim zdaniem, homoseksualni mężczyźni bardzo często identyfikują się jako geje poprzez wspólnotę pożądania męskiego ciała. Do tej wspólnoty gotowi są przyjąć fag hag - niehomofobicznie nastawione kobiety, z którymi łączy ich to właśnie pożądanie. Pożądanie kobiecego ciała wydaje im się nieciekawe (może nawet opresyjne).

Spotykam się z głosami kobiet identyfikujących się jako lesbijki, które z tego właśnie powodu nie utożsamiają się z ruchem LGBT. Czują więcej wspólnego z ruchem kobiecym, ponieważ łączy je z nim poczucie represji patriarchalnego świata. Jest to sytuacja kobiety identyfikującej się z kobietami[7], dla której lesbianizm jest wolnym wyborem drogi życiowej. Paradoksalnie, taka sytuacja wydaje się mniej esencjalna i bardziej płynna niż tożsamość określająca się jako odmieńcza seksualnie (queer), bo kategoria odmienności odnosi się do pewnej determinacji biologiczno-seksualnej, a nie do wolnego wyboru. Zauważyłam, że niektóre gazety kolorowe dla kobiet (np. "Zwierciadło"[8], "Wysokie obcasy"[9]) czasami pokazują swoim czytelniczkom, "normalnym kobietom" (bo przecież nie wojującym feministkom), że wiele kobiet marzy o seksie z kobietą lub ma za sobą takie doświadczenia. Z jednej strony, może to przełamać lesbofobię wśród kobiet, otworzyć je same na seksualne eksperymenty (bo skoro wiele kobiet to robi, to ja też mogę), upełnoprawnić lesbijskie pożądanie, ale z drugiej strony, może rozmyć jeszcze bardziej tożsamość kobiet kochających kobiety, uznać ją za fanaberię tych najbardziej wyzwolonych (lub znudzonych i zepsutych), za eksperymentatorskie doświadczenia, a nie za życiowy i polityczny wybór.

To że ruch feministyczny, zwłaszcza ten, starający się pozyskać dla sprawy jak najszersze grona kobiet, boi się lesbijek, nie jest nowością. Utożsamianie feministki z kobietą nienawidzącą mężczyzn, a tym samym z lesbijką (bo skoro woli żyć z kobietą, musi nienawidzić mężczyzn) jest wciąż obecne. Nierzadko spotyka się przekonanie, że to lęk przed nazwaniem lesbijkami[10], a nie niechęć do walki o swoje prawa, powstrzymuje kobiety przed określaniem siebie jako feministki. Kiedy feministki przedstawiane są w prasie kolorowej, w dobrej wierze podkreśla się ich heteroseksualność (najlepiej jak jeszcze mają dzieci) i "kobiecość". W ruchu feministycznym lesbijki nie są przyjmowane z otwartymi ramionami, choć przesadą byłoby mówienie, że są odrzucane. Muszą jednak same stale dbać o podkreślanie swojej obecności. Na przykład w książce Małgorzaty Fuszary "Kobiety w polityce"[11], w której jest nakreślony obraz ruchu feministycznego w Polsce, autorka wspomina nawet o feministkach katoliczkach, które nie walczą o prawa reprodukcyjne, ale nie mówi nic o lesbijkach.

Ten dylemat lesbijek rozdartych między ruchem na rzecz osób o nienormatywnej seksualności, a ruchem na rzecz równości kobiet i mężczyzn wydaje się nierozwiązywalny. Lesbijki wciąż podlegają podwójnemu wykluczeniu, a przecież zazwyczaj jest to tylko część ich egzystencji. Każda osoba jest uwikłana w różne inne zależności (poza płciowymi i seksualnymi), np. rodzinne, zawodowe, społeczno-ekonomiczne, religijne, etniczne, narodowe etc. A wynikające z nich wykluczenia lub uprzywilejowania są również ważnym składnikiem tożsamości. Dlatego uważam, że dopóki jako społeczeństwo nie zrozumiemy sensu podkreślania różnorodności, multikulturowości i promowania mniejszości, nie uda się nam myśleć horyzontalnie (czyli ustawiać na jednej linii ważność różnorodnych, często nas samych niedotyczących doświadczeń), a nadal będziemy myśleć wertykalnie (czyli hierarchizować i wartościować pewne doświadczenia jako ważniejsze, powszechniejsze, ciekawsze). Kto jednak na tej arenie ma być adwokatem lesbijek?


[1] Jest to sytuacja odwrócenia teorii continuum lesbijskiego Adrienne Rich.
[2] Nieformalna grupa nieheteroseksualnych kobiet działająca głownie w latach 2004-2006. por. www.porozumienie.lesbijek.org.
[3] Termin Judith Butler.
[4] Słowa "mężczyzna" i "kobieta" pojawiają się w tym tekście jako umowne kategorie osób identyfikujących się jako kobiety lub mężczyźni.
[5] Łatwiej ukryć swoją tożsamość, bo mieszkające razem kobiety nie są jasno identyfikowane społecznie jako lesbijki. Ale przeci3eż to nie o ukrywanie się w szafie chodzi.
[6] Bartosz Żurawiecki, Trzech panów w łóżku, nie licząc kota. Romans pasywny, Sic!, Warszawa 2005.
[7] Termin Radicallesbians.
[8] http://www.zwierciadlo.pl/zycie-wewnetrzne/porozmawiajmy-o-seksie/kobieta-piesci-kobiete.html.
[9] http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,96856,6604119,Wszystkie_jestesmy_troche_homo.html.
[10] Słowo "lesbijka" istnieje więc jako dyscyplinujący kobiety straszak.
[11] M. Fuszara, Kobiety w polityce, Trio, Warszawa 2007.
originally published at / pierwotny adres publikacji:
http://interalia.org.pl/pl/artykuly/czy_w_badaniach_nad_odmiennoscia_seksualna_przewaza_perspektywa_gejowska/komentarz_5_marzena_lizurej.htm